Zadania dla Klasy II na 31 marca 2020 roku. Po wykonaniu pracy domowej w zeszycie przedmiotowym, lub na osobnych kartkach chętni uczniowie proszeni są o zrobienie zdjęć zadaniom i wysłanie ich do wychowawcy w celu sprawdzenia poprawności. Niemniej jednak wszystkie zadania zostaną sprawdzone po powrocie do szkoły.
-
Język polski, przyroda
Przeczytaj uważnie tekst ,, Zdrowe odżywianie” s. 95 oraz ,,Dobre rady” s. 95
Wykonaj ćw. 1,2,3 s. 84 4,5,6 s. 85
Matematyka
Oblicz sumy podanym sposobem 1,2,3 s. 36
Rozwiąż zadania 7,8 s. 35
J. kaszubski
Przeczytajcie pomorską legendę o tym, jak to kiedyś pokonana została zaraza.
Narysujcie ilustrację do tekstu.
Zaraza w Połczynie
Szła czarna zaraza przez pomorską ziemię. Nie oszczędzała nikogo: możnych i biedaków,
ludzi w południu życia i dzieci na rękach matek. Znaczyła twarze piętnem śmierci, od
którego nie było ucieczki. Zostawiała za sobą martwą ciszę i nieruchome, wysuszone gorączką
ciała. Opustoszały ulice Połczyna, tylko od czasu do czasu można było zauważyć niewielkie
grupki ludzi, wynoszących poza obręb miasta zwłoki tych, którzy odeszli na zawsze. Inni
klęczeli u drzwi kościoła, prosząc Boga o odwrócenie nieszczęścia.
– Czarna zaraza... czarna zaraza... – biegła żałobna wieść od grodu do grodu, od wioski
do wioski.
– Na żal... na płacz... na śmierć... – jęczały kościelne dzwony.
A dym kadzideł, nasiąkły szeptem niewysłuchanych modlitw, wlókł się po ziemi i zamierał
na progu świątyni.
***
W owych dniach biedy i klęski pojawił się w Połczynie jakiś obcy mnich. Widocznie
przybywał z daleka, gdyż miał na sobie zakurzony i bardzo zniszczony habit. Nie zwracano
na niego uwagi, każdy bowiem z mieszkańców był zajęty własnymi troskami. Szedł więc
samotnie wymarłymi ulicami miasta, spoglądał w szczelnie zasłonięte okna i tylko niekiedy
zatrzymywał się przed drzwiami oznaczonymi białym krzyżem, niezdarnie namalowanym
wapnem. Znak ten ostrzegał, że w domu gości zaraza. Na twarzy przybysza malował się wyraz
bezbrzeżnego smutku, a jego kroki stawały się coraz bardziej ociężałe.
Minął rynek i znalazł się w pobliżu kościoła. Dostrzegł uchylone drzwi, więc wszedł
do środka. Nie zastał tu nikogo, stuk drewnianych sandałów rozlegał się echem i ginął pod
sklepieniem dachu. Wewnątrz panował nieład, pod jednym z niedokończonych wsporników,
dźwigających łuk nad wielkim ołtarzem, stałą skrzynia z przygotowaną zaprawą, obok zaś
leżały cegły i porzucone narzędzia murarskie. Widocznie i tutaj przerwano wszelkie prace.
Strudzony wędrowiec klęknął na stopniach ołtarza, ukrył twarz w dłoniach i gorzko
zapłakał.
– Wiele wody upłynęło w rzekach – skarżył się w duszy – odkąd opuściłem kraj mego
dzieciństwa. Po latach tułaczki wracam tutaj z pielgrzymich szlaków i oto zamiast radości
życia widzę wokoło straszliwe żniwo śmierci. Za cóż, o dobry Boże, tak srogo doświadczasz
moje rodzinne miasto? Daj znak, co mam uczynić, aby nieszczęście od niego odwrócić! Oddałbym
z ochotą własne życie, aby tylko ulżyć cierpieniom mych rodaków!
Długo modlił się ów wędrowiec, aż wreszcie zasnął ze zmęczenia. Po chwili jednak obudził
się dziwnie rześki. Wiedziony niewytłumaczonym nakazem opuścił świątynię, przeszedł
żwawym krokiem przez rynek i skierował się w uliczkę prowadzącą do zamku.
Nagle zatrzymał się obok samotnej chatki, położonej przy końcu uliczki po lewej stronie.
Znów jakiś wewnętrzny głos kazał mu otworzyć drzwi i wejść do środka.
Znalazł się w ubogiej lecz czystej izdebce. Na łóżku pod ścianą leżała stara kobieta
i ciężko oddychała. Wychudła twarz, głęboko zapadnięte oczy i zlepione potem włosy świadczyły,
że trawi ja gorączka. Właśnie zamierzała sięgnąć po kubek z wodą, aby ugasić pragnienie,
lecz ręka jej bezwładnie opadła na pościel.
Obcy mnich rozejrzał się wokoło, lecz ku wielkiemu zdziwieniu nikogo z domowników
nie dostrzegł. Drzwi od sąsiedniej izby były zamknięte.
– Czy jest tu ktoś? – zapytał głośno.
Odpowiedziało mu milczenie. Podszedł więc do łóżka, ujął w dłoń kubek i podał go
chorej. Kobieta przełknęła odrobinę wody, na chwilę otworzyła oczy i zaraz potem westchnęła
głęboko.
W tym momencie tuż nad jej głową ukazał się niewielki biały obłoczek. Zawisł w powietrzu,
kołysząc się ledwie dostrzegalnym ruchem. Mnich obserwował z uwagą niezwykłe
zjawisko i natychmiast przyszło mu na myśl, że ów obłoczek nie jest niczym innym, jak tylko
zarazą w takiej właśnie postaci.
Ostrożnym krokiem cofnął się do drzwi i otworzył je na oścież. Przeciąg spowodował,
że obłok poszybował znad łóżka chorej i teraz unosił się przed wejściem chatki. Mnich
opuścił mieszkanie, zamknął drzwi i ruszył w kierunku rynku. Kilkakrotnie obejrzał się za
siebie – obłok podążał za nim, jakby był przywiązany nitką. Przyspieszył więc kroku i udał się
z powrotem do kościoła.
Kiedy znów stanął obok niedokończonego wspornika – spostrzegł, że zostawiono
w nim spory otwór, widocznie dla umieszczenia puszki na składane przez wiernych ofiary.
Nie zastanawiając się długo – szerokim ruchem ramienia zagarnął obłok i wpędził go do
środka. Następnie chwycił kielnię, drugą ręką ujął cegłę i zamurował otwór wraz ze znajdującym
się w nim obłokiem. Potem starannie wygładził powierzchnię ścianki, aby po jego pracy
nie został ślad.
Drogą prowadzącą z Połczyna w kierunku Białogardu szedł samotnie mnich w zniszczonym
i zakurzonym habicie. Dzień był piękny, wiosenny – uprawne pola przyciągały oczy
barwą świeżej zieleni. W oddali widać było miasto i ludzi krzątających się wokół zwykłych
codziennych zajęć. Na twarzach przechodniów malował się spokój, gromadki dzieci biegały
-
po przydrożnych zboczach – roześmiane, rozbawione.
Wędrowny mnich zatrzymał się i przez długą chwilę spoglądał na rodzinne miasto.
Potem odwrócił się i zniknął za wzgórzem.